Kategorie
w Pracowni

Dzień dobry, Miasto!

To ja!

Autorka tego bloga, której trochę tu nie było, a to jest tekst o tym, jak zaprojektowałam i powiesiłam plakaty na płocie, żeby ludzie na chwilę zwolnili i zobaczyli Miasto moimi oczami.

Plakat w małym mieście

Jeśli mieszkasz w dużym mieście albo interesujesz się sztuką, istnieje duża szansa, że plakat autorski nie jest dla Ciebie czymś egzotycznym.

Ja mieszkam w stolicy Kociewia. Jest nas tutaj około 48. tysięcy. Niby nie tak mało i swoje wiemy o świecie, ale patrząc na okoliczne słupy i tablice, Wielki Świat mógłby stwierdzić, że nasz plakat w przestrzeni publicznej lokuje się gdzieś pomiędzy gazetką szkolną, a reklamą chwilówki.

To dlatego, kiedy złożyłam wniosek o stypendium w dziedzinie kultury, w którym starałam się przekonać komisję do wieszania plakatów na słupach i tablicach, i nazywania tego kulturą, liczyłam się z tym, że mogę nikogo nie przekonać.

4 miesiące później okazało się, że jednak przekonałam, a kulturalna komisja ma umysł bardziej otwarty niż moje liczenie.

W kwietniu rozpoczęłam oficjalne prace nad projektem, żeby w listopadzie rozwiesić efekty na Rynku. Ale po drodze było kilka takich momentów, kiedy to wcale nie brzmiało zbyt dobrze, a ja prawie fantazjowałam o rzuceniu wszystkiego i ukryciu się pod ściółką w Borach Tucholskich.

Czy wiesz skąd jesteś?

Ja teoretycznie wiedziałam, ale potem poszłam do biblioteki miejskiej, do Działu Informacji Regionalnej, i okazało się, że najciekawsze o miejscu, z którego pochodzę, można przeczytać tylko na miejscu. Przy stoliku. Uprzednio wpisując się w zeszycik.

To był luty i wtedy jeszcze nie wiedziałam, czy cokolwiek z mojego stypendium będzie, czy nie będzie. Ale byłam też zdecydowana, że nieważne, czy będą pieniądze na wydruki. Duże miasta i ich możliwości są bardzo spoko i w ogóle. Ale ja lubię mniej i wolniej, i jeszcze, jak Pani w ZUSie lubi swoją pracę i z entuzjazmem wypełnia za mnie wniosek. Za to sama mogę sobie zorganizować trochę tego, co mnie najbardziej pociąga w Szczecinie i innych bardzo kulturalnych miastach.

W kilkadziesiąt godzin przy stoliku, które rozłożyły się na cały luty, zgromadziłam materiał nie tylko na jeden projekt, ale przynajmniej na trzy. Wszystkie o Starogardzie Gdańskim, jego bujnej historii, która sięga pamięcią Mieszka III (1198 r.), a przebłyskami nawet kilka tysięcy lat wcześniej, do neolitycznej osady skleconej z patyków i kamieni.

Twarde fakty historyczne nie były nawet w połowie tak ciekawe, jak strzępy opowiadań, legend, ciekawostek i zaskakujących postaci obu płci z pogranicza faktów i fikcji.

To było COŚ dla mnie!

Tym bardziej, że ja i mój plakat lubimy grzebać w tożsamości i domysłach (w śmieciach w sumie też, ale to akurat nie tym razem).

Przy okazji utwierdziłam się w przypuszczeniach, że Starogard Gdański to nie tylko Kazimierz Deyna, ale przykładowo także cała reprezentacja zdeterminowanych i oddanych sprawie kobiet, które przez sporą część życia budowały i umacniały fundament edukacji i kultury w moim mieście i regionie.

Plakaty na płocie – to nie brzmi zbyt dobrze

Przemiły człowiek z Urzędu Miasta, który zasugerował mi to delikatnie przez telefon pewnego wrześniowego przedpołudnia (czyli na dwa miesiące przed potencjalnym wieszaniem plakatów na płocie – musiałam tylko uzyskać zgodę na wieszanie) i którego miałam później przyjemność poznać, miał rację w stu procentach.

To nie brzmiało ani trochę dobrze i nie jestem pewna, czy kiedykolwiek zabrzmi dobrze. Ale wtedy pomyślałam sobie, że przecież mogło brzmieć jeszcze gorzej. Mogłam przecież wybrać technikę pędzla i wiaderka, a potem wziąć drabinę na plecy, plakaty pod pachę i pójść w kierunku, o którym myślałam na początku.

Wiedziałam, że nie mogę pokpić sprawy i do wniosku o pozwolenie na wieszanie muszę dołączyć sensowny opis techniczny i wizualizację.

W październiku Ratusz i Konserwator Zabytków bardzo mnie uradowali swoją odpowiedzią.

Starogardzki Rynek to był jedyny słuszny wybór

107×107 metrów piachu i kamieni wytyczone w 1305 roku. Powiedzmy sobie szczerze, w XIV wieku warszawski rynek mógł nam miejsca w powozie ustępować. Swoją drogą, Stary Gród słynął też kiedyś z powozów, czego dowiedziałam się w bibliotece miejskiej, przy stoliku.

Ratusz wybudowany w centrum był prawdopodobnie w XIV wieku dwa razy większy niż obecny i gościł największe szychy, które podróżowały dawnym Bursztynowym Szlakiem.

To stąd ten płot, a za nim wielka dziura w ziemi.

W 2017 roku archeolodzy trafili na fundamenty starego ratusza, a był to tylko fragment tego, co jeszcze znaleźli i co prawdopodobnie ukrywa się jeszcze głębiej.

No nie mogłam wykombinować sobie lepszego tła dla moich plakatów.

O projekcie „Mijam Cię, Miasto. Myślę o Tobie, Miasto”

Czasami, żeby wymyślić dobry plakat, wystarczy tylko poczekać. Pogapić się w sufit, podłubać sobie w myślach, aż pojawi się przebłysk, albo wcale się nie pojawi, bo tak też bywa. I to jest ta prostsza część. Potem trzeba to jeszcze ubrać w fizyczny obraz. Potem zniszczyć, jeszcze raz pomyśleć i zrobić od nowa.

Tym razem miałam jednak do ubrania całą serię i to na konkretny temat, a na dodatek wkręciłam sobie misję propagowania plakatu. Patrzenie w sufit to jednak byłoby niepokojąco za mało.

To był intensywny czas poszukiwań. Pisania, rysowania, wracania do początku, odrzucania nietrafionych pomysłów, dopieszczania przebłysków i ukrytych wiadomości.

Wielokrotnie, w trakcie realizacji tego projektu, zastanawiałam się: czy to ma sens? Czy sprawia mi to radość? Czy zdążę na czas? Czy ktoś to w ogóle zauważy? Ile będę musiała do tego dołożyć? Czy dam radę siebie samą zadowolić? Dlaczego swój wolny czas chcę przeznaczyć akurat na to, a nie na rowerowe wycieczki ze stadem, jogę z kotem na głowie albo obserwowanie sufitu?

Ja znam odpowiedzi na te pytania, ale zastanawiam się, czy ty też je sobie zadajesz? Czy wiesz, dlaczego robisz w życiu takie, a nie inne rzeczy?

Ostatecznie największą wartością projektów, które organizuję sobie sama, jest to, że nie muszę szukać w plakacie kompromisów. Nie potrzebuję niczyjej akceptacji. Jestem w nich ja, temat i moje grzebanie. A najpiękniejsze, że mam na to o wiele więcej czasu, niż zwykle dostaję. I kiedy patrzę na efekt końcowy, to widzę, że to jest w stu procentach moje i nikt mi w tym nie gmerał poprawkami z kosmosu albo od syna Pana Michała z sekretariatu, który zna się trochę na farbkach i komputerach.

Są też oczywiście sprawy tak przyziemne, jak czas potrzebny na szukanie kompromisów i komercyjne projekty. Woda, światło i trzy posiłki dziennie.

Początkowo plakatów miało być minimum 12, ale w kwestii budżetu komisja dała się przekonać na 50%.

OK. 8 plakatów to też COŚ

Zaprojektowanie całej serii trwało blisko 5 miesięcy.

Jest mały niedosyt, bo wewnętrznemu dziecku ciężko dogodzić, ale przynajmniej będzie co robić przez kolejne lata.

Plakaty powiszą sobie na Rynku do końca stycznia, a potem prawdopodobnie przeniosą się do Starogardzkiego Centrum Kultury, żeby zaczepiać ludzi w holu.

Poniżej wrzucam zdjęcia, żeby znajomi ze Szczecina i Insta też mogli zobaczyć.

Po tablicy tytułowej, która nie jest plakatem, prawdopodobnie zostanie tylko zdjęcie. Dalej posłuży mi do eksperymentowania z drukiem. To bardzo ważne, bo jak się już człowiek decyduje, żeby drukować coś na spienionym PCV, to warto jeszcze pomyśleć, co się z tym potem zrobi (wywalenie na śmietnik to bardzo słaba opcja). 

Dla mnie, jako człowieka od urodzenia związanego z Kociewiem, który wyjechał i wrócił po latach, był to projekt warty myślenia i całego zachodu, a może nawet samej decyzji o powrocie. Dziękuję za odzew i każdego nowego człowieka, którego dzięki niemu poznałam.

Co dalej?

W listopadzie złożyłam wniosek o kolejne stypendium z myślą o kontynuacji tego projektu. Tym razem do Marszałka Województwa Pomorskiego. Jeśli trafię w przecinki i wskaźniki, to bardzo miło, bo będzie budżet na realizację. A jeśli nie trafię, to się wymyśli inny sposób.

Ostatecznie mam w tym jakąś tam wprawę.

Przeczytaj o tym, 👉 jak robię papier ze śmieci i dlaczego 2020 nazwałam „rokiem z papieru”.

Autor: Martyna Pazera

Graficzka, plakacistka, trochę wolny ptak, a trochę mamarak. Mieszka w Starogardzie Gdańskim i tworzy we Wspólnej Pracowni. Lubi niczego nie marnować, dlatego wzięła się za opowiadanie zapomnianych legend i robienie papieru ze śmieci.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *