Wiele osób wyobraża sobie zawód freelancer’a jako pracę idealną. Synonim niezależności, spełnienie skrytych pragnień – brak szefa nad głową, nienormowany czas pracy, poniedziałki zaczynające się o godzinie 9:00 z kawą w łóżku i telewizją śniadaniową. Taki to ma dobrze.
Idąc dalej – nieco pokrętnym tropem – można dojść do wniosku, że freelancer to zawód wyjątkowo predysponujący do posiadania i wychowywania potomstwa. A co! Za dobrze też nie można mieć.
Wyobraźcie sobie – mama-freelancer. Nie dość, że siedzi w domu, sprząta, gotuje, zajmuje się dzieckiem. To jeszcze zarabia pieniądze nie gorsząc przy tym nikogo chęcią powrotu do pracy, a mówiąc wprost, pomysłem aby oddać dziecko do żłobka. Taki człowiek orkiestra – kobieta renesansu.
Aż dziw, że rząd do spółki z Kościołem nie zwietrzył jeszcze okazji i nie dąży do tego, aby wszystkie kobiety zostały freelancer’ami. Zapewne słupki przyrostu poszybowałyby w górę, śladem poziomu zadowolenia Polek, który niechybnie osiadłby na orbicie. Przy okazji byłby to nasz – kobiecy wkład w eksplorację kosmosu i to pod banderą biało-czerwoną.
Chyba poniosło mnie trochę. Tak się czasami dzieje, gdy dużo pracuję siedząc z dzieckiem w domu.
Jak to wygląda z punktu widzenia mamy-freelacer’a?
Prawda, ma ten brzydki zwyczaj, że siedzi okrakiem – po środku. Moje przerysowanie wcale nie ma na celu zniechęcić kogokolwiek do pracy freelancer’a. Tak naprawdę uważam, że to fantastyczny forma aktywności zawodowej i za nic nie chciałabym już wracać do tej na etacie. Zwracam tylko uwagę aby bezkrytyczna wizja korzyści i wrodzona niechęć do poniedziałków nie przysłaniały nam minusów tego rozwiązania. W przypadku mamy – freelacer’a jest ich wcale niemało.
To mit, że dasz radę ogarnąć wszystko.
Jeżeli jest gdzieś kobieta, która z powodzeniem łączy pracę przed komputerem, opiekę nad dzieckiem i prowadzenie domu. I to w trybie Perfekcyjnej tryskając przy tym energią i zadowoleniem. To chylę czoła przed niedoścignionym ideałem.
Najczęściej jednak bywa tak, że musimy ustalić sobie pewne priorytety. W moim przypadku, na pierwszym miejscu, stoi opieka nad dzieckiem a zaraz potem moja praca. Prowadzenie domu wychodzi mi raczej średnio. Nie przeczę, na co dzień udaje mi się nawet coś ogarnąć, sporadycznie ugotuję obiad przed powrotem męża z pracy. Jednak nader często moje domowe ognisko bardziej przypomina pożar lasu, z którego w popłochu ucieka wszystko co żyje, bo deadline nieubłaganie się zbliża.
W sytuacji, gdy mam zlecenie na tapecie moje standardy czystości lecą na łeb na szyję. Ważniejszym staje się organizacja czasu dziecka. Musi znaleźć się czas na wspólną zabawę i długi spacer. Praca nie jest najważniejsza a tym bardziej stos nieumytych naczyń. Trudno, wolę żyć szczęśliwie w brudzie niż wypruwać sobie żyły. Przynajmniej do powrotu taty-męża, bo sprzątanie domu to jego główny obowiązek. Czasem stan ogólnego bałaganu przybiera formę kilkudniową – w końcu facet po powrocie z pracy też ma prawo być zmęczonym. Zwłaszcza, jeśli ostatnie rezerwy energii woli wyczerpać na zabawę z dzieckiem. Są rzeczy ważne i ważniejsze.
Urlop macierzyński to w słowniku freelancer’a oksymoron.
Kobieta pracująca na etacie, po urodzeniu dziecka, ma możliwość całkowitego odcięcia się od pracy zawodowej. Teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby freelancer również zrobił sobie przerwę (o ile zadbał wcześniej o swój zasiłek macierzyński lub nazbierał oszczędności). Jednak w praktyce wygląda to nieco inaczej. Kontakty w pracy freelacer’a są wartością nadrzędną. Przędzona latami pajęczyna znajomości jest jak perpetuum mobile nowych zleceń. Zaniedbywany przez dłuższy czas mechanizm w najlepszym razie ulegnie rozregulowaniu. W najgorszym – szlag trafi lata pracy i przyjdzie nam zaczynać niemalże od nowa. W tej kwestii lepiej nie mieć złudzeń. Nawet stały i zadowolony z naszej pracy kontrahent pozostanie wierny tylko do pierwszego odesłania z kwitkiem. Najwięksi fani i altruiści doczekują dwóch. I w sumie nie można mieć im tego za złe. Nieważne jakbyśmy nie spieszyły z wyjaśnieniami – że poród, że kolka, że sutki swędzą – nasz klient nie jest poczciwym filantropem tylko nastawionym na zysk przedsiębiorcą. Tak samo z reszt jak ten etatowy szef – niecnota, którego też do końca nie jesteśmy pewni.
Ostatecznie nieważne, czy jesteś mamą-freelancer’em czy pracującą na etacie – Ty wiesz, że nikt nie jest niezastąpiony.
Pierwszy raz myślisz o żłobku, gdy Twoje dziecko zaczyna raczkować.
Może nie żeby od razu nadać je tam ekspresem. Tak tylko fantazjujesz sobie skrycie, często w mało wybredny sposób ;) . Mama-freelacer pod pewnymi względami nie różni się zbyt wiele od tej pracującej na etacie. Po tylu miesiącach opieki nad dzieckiem marzy jej się powrót do pracy – w jej przypadku – do tej bardziej efektywnej, od której nie musi odrywać się co 10 minut i nadrabiać zaległości w nocy. W której może urobić się po łokcie, ale ze świadomością, że faktycznie praca posuwa się do przodu. Po której w końcu odbierze dziecko z przedszkola, w poczuciu satysfakcji i autentycznej tęsknoty, będąc jak nigdy szczęśliwą, że może spędzić z nim czas do końca dnia.
No i prysła nadzieje wobec wolnego zawodu jako remedium na ujemny przyrost naturalny. Czyżby faktycznie rzecz tkwiła w tych nieszczęsnych żłobkach i przedszkolach, które są dla niektórych środowisk (zwłaszcza nieżonatych i bezdzietnych) solą w oku? ;)
Niech mnie ktoś przytuli.
Nawet outsider, który w pracy freelancer’a odnalazł swój wymarzony sposób na wyobcowanie, a który z uwagi na charakter pracy (dajmy na to taki grafik) ma możliwość ograniczenia kontaktów zawodowych do skrzynki mailowej, po takiej rocznej terapii z dzieckiem, desperacko zapragnie wyjść do ludzi. Nagle perspektywa spotkania biznesowego lub przypadkowa wymiana poglądów z nieznajomym wydaje się być kusząco atrakcyjna. Uwierzcie, wiem co mówię. To jeden z powodów, dla których zaczęłam udzielać się na forach i zamarzył mi się blog.
Czy jestem dobrą mamą?
Praca freelacer’a w żaden sposób nie oszczędzi nam takich dylematów. Pytanie to wpisuje się chyba na stałe w ciemną stronę macierzyństwa. Zadają je sobie wszystkie mamy i choć robią to z różną intensywnością, sytuacja w jakiej się znajdujemy nie ma większego znaczenia. W końcu każda kochająca mama chce być tą najlepszą.
Całymi tygodniami potrafiło dręczyć mnie uczucie, że wszystko za co się wezmę robię na pół gwizdka. Byłam mamą zintegrowaną z klawiaturą komputera, freelancer’em z dzieckiem uwieszonym na nogawce, wiecznie rozdrażnioną i zmęczoną żoną a na dokładkę Ch….ą Panią Domu. Męczyłam się strasznie, zanim doszłam do wniosku, że tak dalej być nie może. Ustaliłam priorytety, o których pisałam na początku. Powściągnęłam ambicje odnośnie spektakularnej i prężnie postępującej kariery. Przynajmniej do momentu, aż Pierwszy Towarzysz osiągnie wiek przedszkolny ;) W końcu dzieci tak szybko rosną a plany zawodowe można realizować wolniej. Z resztą, na pierwszy milion przed trzydziestką i tak mam marne szanse ;) Za to jestem teraz szczęśliwą żoną-mamą-freelacer’em. Tylko status Pani Domu nie uległ żadnej zmianie.
7 odpowiedzi na “Freelancer – zawód idealny dla mamy. Czy na pewno?”
ech…. siedzę w domu przy kompie z chorym na zapalenie spojówek przedszkolakiem i wlasnie musialam napisac komus, ze nie dam rady wziąc zlecenia. i ciezko mi z tym bardzo, bo przydalaby sie ta kasa… ale nie da sie złapać pieciu srok za ogon.
Nie da się, ale my i tak próbujemy. Doskonale Cię rozumiem i trzymam kciuki, żeby klient okazał się jednak altruistą :)
podpisuje sie rekami i nogami…
i to uczucie towarzyszace cały czas, ze nie jestm wystarcajaco dobra ani jako mama, ani w pracy….:-(
och, jej….
mnie to juz nawet Pan Maz (jako wykształocny Pan Przedszkolanek z 5letnim doswiadczeniem pracy w przedszkolu jest zagorzałym przedszkolnym przeciwnikiem) namawia na złobek (corcia ma 2 latka), ale ja nie moge sobie wyobrazic oddania jej do złobka (jeszcze nie…). Nie moge pracowac nocy – maluje i bez swiatł dziennego jest mi tak trudno….:-/ akwarele porastaja kurzem…. :-(
Nie bądź dla siebie zbyt surowa, ja widzę dużą poprawę odkąd przestałam się zadręczać. Pomyśl o tym, że dzień staje się coraz dłuższy a córcia coraz starsza. I trzymaj się ciepło! A nim się obejrzysz – akwarele znów popłyną <3
ja również już jakiś czas temu przewartościowałam swoje priorytety… i sprzątanie mieszkania jest na szarym końcu mej listy… najpierw dzieciaki, potem projekty które własne ciągnę… wszystko było fajnie póki pracowałam na etacie i kasa wpadała co miesiąc… teraz gdy przyszło mi zostać pełnoetatowym freelancem częściej zrzymam się na totalny brak czasu, ale staram się tym za często nie przejmować… aczkolwiek fajnie wiedzieć, że ze swoimi odczuciami nie jest się jednak samemu :)
Dokładnie! Na etacie wszystko jest czarno na białym, a i człowiek spędza tyle czasu poza domem, że ten cały bałagan rozkłada się jakoś inaczej. Pracując w domu sama generuję go tyle, że głowa mała. Ale to chyba kwestia charakteru :P
Wszystko prawda :) Pełny gwizdek dla dzieci od prawie 5 lat i pół gwizdka dla pracy. I jeszcze doszedł mi blog, jako rozrywka i twórcze wyżycie. W tym wszystkim brakuje mi własnego kąta, bo ekran komputera jest w centrum mieszkania…. i zostaje praca na nocna zmianę, z przerwami na pobudki dzieci. Haha i jeszcze będziemy ten stan wspominać z rozrzewnieniem ;-)