Na starogardzkim rynku w kamienicy z numerem 21 pewnej nocy urodził się chłopiec. Położna, która przyjęła go na świat i ciasno omotała wełnianym kocykiem, kładąc go w matczyne objęcia, powiedziała z uśmiechem. — Nie jedna panna przez ciebie zapłacze, taki jesteś śliczny.
Błękitnooki chłopiec o anielskich blond lokach dorastał otoczony względami wielu kobiet. Codziennie rano przychodziły one po chleb i bułeczki do piekarni przy Rynku nr 21 i rozpływały się w zachwytach nad jego osóbką.
Piekarzowa, która kochała swojego synka nade wszystko, nie wymagała od niego zbyt wiele i dokładała starannie drugie tyle słów pochwalnych, a chłopiec piękniał od nich jeszcze bardziej, aż wyrósł na prześlicznego młodzieńca, za którym oglądały się wszystkie okoliczne panny i nie panny.
Kiedy piękny piekarz przejął po mamie rodzinną piekarnię, był młody, ale już na tyle doświadczony w przeróżnych romansach, że zwykł żartować na widok rozszczebiotanych klientek. — Pragnę podziwiać i częstować bułeczkami wszystkie panny i mężatki, ale najbardziej na świecie cenię sobie względy wdów.
Po tych regularnych wyznaniach wszystkie okoliczne panny ukradkiem ocierały łzy, bo mimo iż piękny piekarz chętny był do romansowania, to jednak nudził się nimi bardzo szybko i nie myślał o żeniaczce. Mężatki jak to mężatki — starały się żyć chwilą. Wdowy natomiast miały największy orzech do zgryzienia i prześcigały się w pomysłach na okazywanie względów, ażeby przekonać do siebie pięknego piekarza na dłużej, a najlepiej to do końca życia.
Jak na człowieka o iście anielskiej powierzchowności, młody piekarz dość przyziemnie kalkulował wdowie względy. I kto wie, jak dalej potoczyłaby się ta historia, i która z dobrze sytuowanych wdów miałaby większe szanse na powtórne zamążpójście i późniejsze mało szczęśliwe małżeństwo, gdyby nie rok 1652.
To właśnie wtedy rozszalała się na Pomorzu potworna zaraza, której wystarczyły niecałe 2 lata, żeby zrujnować wszystkim zdrowie i majątki.
A kiedy mieszkańcy starogardzkiego rynku nie mieli już w domach żadnego jedzenia, okoliczne panny, mężatki i wdowy postanowiły pójść po pomoc do pięknego piekarza, który opływając w damskie względy, nigdy nie narzekał na niedobór mąki.
Intuicja ostrzegła go w ostatniej chwili. Kiedy zorientował się, że wszystkie panny, mężatki i wdowy planują go odwiedzić, nie mając przy sobie ani grosza, zabarykadował się w piwnicy wraz ze swoimi zapasami.
Panny płakały, mężatki posłały po mężów, a wdowy obmyśliły zemstę.
Wszyscy razem zasypali wejście do piwnicy i pogrzebali pod piekarnią pięknego piekarza, który tak nagle stracił wszelkie względy i już nikt więcej nie miał okazji go podziwiać.
„Legendy miejskie” to projekt, który początkowo miał jedynie ilustrować mało znane starogardzkie legendy, a zainteresowanych odsyłać do istniejących źródeł. Problem w tym, że źródła są liczne i trudno dostępne, a w dodatku opowiadają nasze legendy w dość skrótowy sposób. Mnie natomiast marzyły się takie z prawdziwego zdarzenia. Z emocjami, charakternymi postaciami i uniwersalnym przesłaniem. Do których każdy miałby łatwy dostęp. Dlatego powołując się na niezbywalne prawo wszystkich opowiadaczy świata, napisałam je na nowo i w każdej dodałam coś od siebie.