Kategorie
Legendy miejskie

Legenda o wozakach

Dawno, dawno temu w dolinie rzeki Wierzycy, otulonej pradawnymi lasami i nakrapianej polodowcowymi skałami, stała sobie wieś Starigród.

Jej mieszkańcy żyli w spokoju i wielkiej zgodzie. A za troskę i szacunek okazywany Matce Ziemi, którą z dawien dawna zwykli nazywać Mokoszą, rzeka i dolina odwdzięczały się im obfitością zboża, miodu i leśnego runa, dzięki czemu pod każdą strzechą we wsi dzieci rosły zdrowe i szczęśliwe.

Każdego ranka, kiedy tylko kogut zapiał, wszystkie niedorostki formowały się w gromadę, brały w ręce ostrugane z kory kijki i rozbiegały się po okolicy, szukać skarbów, które w ciepłe i wilgotne noce zostawiała dla nich Mokosz.

Podczas gdy ich matki i ojcowie doglądali pierwszych zwierząt, dbali o wspólne poletka, reperowali obejścia i robili wiele innych bardzo dorosłych rzeczy, dzieci znajdowały kurki, koźlarze i prawdziwki, wspinały się na drzewa, szukały się w paprociach lub przeprawiały przez Wierzycę, żeby dojść do tylko sobie znanych miejsc, gdzie rosły najsłodsze jeżyny.

I tak od maleńkości przywiązywały się do swego lasu i jego odwiecznego cyklu. Wczesną wiosną zbierały młode pędy sosny, z których babki i prababki robiły zdrowotne syropy, latem napełniały gliniane garnce jagodami, a z zimowego chrustu odkładały najlepsze kijaszki do strugania wieczorami, bez których szukanie skarbów wczesną wiosną nie byłoby takie owocne.

Przez wiele, wiele lat wieś Starigrod, rzeka Wierzyca i pradawny las chowały tak wszystkie swoje dzieci. Być może w innym świecie mogłyby to robić, aż po dzień dzisiejszy, a ze zdrowych i szczęśliwych dzieci wyrastałyby kolejne pokolenia radosnych i wdzięcznych dorosłych. Ale niestety, nie tak ten świat został zbudowany.

Z każdym następnym wyciętym drzewem i kolejnym trochę większym poletkiem ochronna moc pradawnego lasu słabła, a na pomorskie ziemie zaczęli przedzierać się przybysze, którzy jeszcze dawniej powycinali własne lasy i nie chcieli słuchać o mądrej Mokoszy.

Nie minęło wiele dziesięcioleci, a na ziemiach całego Pomorza bandy grasantów i innych najeźdźców, zaczęły łupić domostwa i niewolić serca jego mieszkańców, aż w końcu Konrad I, książę mazowiecki, nie radząc sobie z sytuacją, poprosił o pomoc Krzyżaków.

W tym samym czasie mieszkańcy wsi Starigród próbowali żyć jak dawniej, ale nie pozwalali już dzieciom rozbiegać się po lesie. Robili to z miłości, ale też ze strachu, nie dostrzegając, jak bardzo oddalają się od tego, co dawno temu było dla nich najważniejsze.  

I kiedy tak siedzieli pozamykani w swoich chatach, przestraszeni i nieufni wobec swych sąsiadów do ich drzwi zapukali wielcy wysłannicy. A następnie oświadczyli wszystkim zgromadzonym, że Starigród należy od teraz do zakonu krzyżackiego, a na jego miejsce zostanie wybudowane miasto-twierdza.

I tak też się stało.

Wszyscy ojcowie i starsi synowie ze wsi Starigród z dnia na dzień przestali być rolnikami i pod przymusem zakonu krzyżackiego stali się wozakami.

Drewnianymi wozami zwozili z przerzedzonych lasów polodowcowe skały do budowy miasta-twierdzy. Trwało to wiele lat, w trakcie których ojcowie zdążyli opaść z sił, a młodsi synowie dorosnąć do wozackiej niedoli.

Jednak im wyższe stawały się mury miasta-twierdzy, im dalej w las wozacy musieli toczyć swoje wozy, im głębiej musieli szukać kolejnych skał, tym bardziej zbliżali się do miejsca, z którego wyrośli.

A kiedy w swych poszukiwaniach zaszli naprawdę daleko, bo aż nad maleńkie jezioro schowane w gęstwinach pradawnego lasu, poczuli w sercach wielki smutek. Jeden po drugim zaczęli przypominać sobie o trosce i szacunku, o radości i wdzięczności, o tym, co bardzo, bardzo dawno było dla ich przodków ważne. Strach, który ich niewolił, porzucili tam, gdzie stali wraz ze swoimi wozami. Ich smutek mieszał się ze łzami szczęścia, a łzy tęsknoty z miłością do swoich matek, żon i córek, których już nigdy mieli nie zobaczyć. A potem wszyscy zniknęli w jeziorze.

Rycerze wszędzie szukali wozaków. Chcieli ich surowo ukarać za nieposłuszeństwo. Kiedy dotarli nad maleńkie jezioro schowane w gęstwinach pradawnego lasu, nie wiedzieć czemu, łzy same zaczęły z nich wypływać. Do Starigrodu wracali w milczeniu, a jezioro nazwali Jammertahl und Jammersee, co znaczy Dolina i Jezioro Płaczu.

Wieś Starigród stała się miastem-twierdzą, a maleńkie jezioro, które nawet na Krzyżakach wywarło wrażenie, starogardzianie do dziś nazywają Jamertal.


„Legendy miejskie” to projekt, który początkowo miał jedynie ilustrować mało znane starogardzkie legendy, a zainteresowanych odsyłać do istniejących źródeł. Problem w tym, że źródła są liczne i trudno dostępne, a w dodatku opowiadają nasze legendy w dość skrótowy sposób. Mnie natomiast marzyły się takie z prawdziwego zdarzenia. Z emocjami, charakternymi postaciami i uniwersalnym przesłaniem. Do których każdy miałby łatwy dostęp. Dlatego powołując się na niezbywalne prawo wszystkich opowiadaczy świata, napisałam je na nowo i w każdej dodałam coś od siebie.

This image has an empty alt attribute; its file name is stopka.jpg

Autor: Martyna Pazera

Graficzka, plakacistka, trochę wolny ptak, a trochę mamarak. Mieszka w Starogardzie Gdańskim i tworzy we Wspólnej Pracowni. Lubi niczego nie marnować, dlatego wzięła się za opowiadanie zapomnianych legend i robienie papieru ze śmieci.